Reader był świetnym produktem, wyprzedzającym swoją erę. Stanowił kapitalne narzędzie pozwalające ogarnąć w jednym miejscu olbrzymią ilość newsów, do tego pozwalał tagować wpisy, przydzielać im gwiazdki i udostępniać. Łatwo do niego dodać nowe kanały, umożliwiał wygodne przeszukiwanie historii kanałów RSS i ATOM, które obserwujemy.
W archiwum greadera mam kilka witryn które zniknęły z sieci, ale ich wpisy dalej siedzą w moim kanale. Udostępniał API które wykorzystywali niezależni programiści tworzący nowe aplikacje, samemu stanowiąc tylko bazę danych.
Utrata readera to niepowetowana strata. Bez dyskusji.
Minęło już trochę czasu by ochłonąć, można więc spojrzeć na wszystko spojrzeć na zimno i bez emocji.
Dlaczego to dobrze, że zamykają Readera?
Zaznaczmy coś na wstępie: Google to komercyjna firma, a nie organizacja charytatywna. Firmy które żyją by służyć innym, realizować doniosłe cele etc, to mrzonki i pokręcone sny marketingowców czy pomylonych idealistów. Firma istnieje po to, by zarabiać. Firma więc zamknąć nierentowny produkt, tak jak może się wycofać z danego rynku lub zakończyć produkcję danego produktu bo jest przestarzały, nieprzystający do nowych warunków.
W przypadku Google, które motywuje pracowników do rozwijania na własną rękę swoich projektów, niezależnie od reszty obowiązków, i pozwala to robić CAŁY DZIEŃ raz na tydzień, daje to już nie dziesiątki, a całe stada projektów do potencjalnego ubicia. Albo rozwinięcia, jeśli okaże się, że dobrze rokują.
Trudne dziecko
Większość narzędzi za które lubimy Google powstały jako projekty na boku – w tym Reader. Adwords powstało jako projekt na boku, a dziś jest głównym źródłem przychodu Google. GMail i Android są projektami wymuszonymi, również świetnymi narzędziami.
Reader nie miał sensownego modelu biznesowego. Nie zarabiał. Brakowało ludzi którzy mieliby go dalej rozwijać. Stanowił trudne, choć dla niektórych pracowników – ukochane dziecko. Z doniesień medialnych wiemy, że zespół pracowników rozwijających Readera skurczył się znacząco, a pracownicy zajęli się innymi projektami.
Niektórzy burzą się, gdy w mediach pojawił się komentarz jednego z managerów G, że projekt który nie zarabia a ma mniej niż 100 000 000 użytkowników, powinno się zamknąć. Gdy pomyślimy o Polsce która ma mniej niż 40 milionów obywateli, to taka liczba jest ogromna. Ale gdy popatrzymy na USA i Europę? Albo Chiny?
Google nie ma interesu w tym, by utrzymywać nierentowne produkty.
Niedzisiejsza forma
Reader był świetnym wynalazkiem, gdy format RSS zyskiwał na popularności. Trzeba jednak zaznaczyć, że przeciętny człowiek nie ma zielonego pojęcia, co to jest ten RSS. On myli pojęcia wyszukiwarka i przeglądarka, gdy otworzy internet i nie widzi Onetu lub Google, to sądzi, że Internet nie działa. Umie wejść na Facebooka i zalajkować stronę która jest fajna. RSSów używają geeki, czy mówiąc ogólniej – bardziej świadomi użytkownicy komputerów. Facebooka używa cała reszta.
Znaczna większość wydawców publikuje wiadomości w formie tytuł+zajawka+fotka, przez co i tak trzeba otworzyć stronę portalu by przeczytać wiadomość. Komunikaty wysyłane RSSem są bardzo okrojone, nie da się w nich zaszyć kodu javascript ani nawet ramki iframe. Z drugiej strony mają przytłaczające ilości reklam, dotarcie do właściwego tekstu wymaga przejścia przez reklamę, a u niektórych nawet przez pay-wall.
Nie da się mierzyć zasięgu RSSów. Ludzie korzystają z agregatorów, więc nawet nie wiemy ilu z nich pobiera dany kanał, bo agregator pobierze dane raz i udostępni je swoim subskrybentom. Tych wad nie mają ani Facebook ze swoimi lajkami, Twitter z resharowanymi tweetnięciami, G+ ze swoimi kółkami i plusami, ani aplikacje newsowe typu Currents, czy w końcu meta-agregatory typu Zite czy Prismatic (prismatic jest świetny, polecam!). Swoją drogą, jaki jest model biznesowy takich projektów jak Zite i Prismatic czy Twitter? Ostatnie newsy o finansach Twittera, jakie kojarzę, to kolejny rok niedochodowości projektu… Może coś się zmieniło w tym temacie? Facebook po wejściu na giełdę, leciał ostro w dół. Zite i Prismatic mogą przynajmniej chętniej udostępniać artykuły za które płaci partner – wydawca…
Don’t make evil ale mimo to monopol szkodzi
Internauci korzystają z poczty od Google, wyszukiwarki i serwisu społecznościowego od Google, dzwonią z telefonu od Google, klikają w reklamy od Google, trzymają dokumenty w pakiecie biurowym od Google, na swoich stronach mają statystyki od Google… Mógłbym długo wymieniać, co jeszcze jest od Google. Produkty od Google są wystarczająco dobre, by spełniać potrzeby, nie są nachalne i nie domagają się regularnego karmienia kartą kredytową. Świetnie się ze sobą integrują. Współgrają ze sobą tak dobrze, że power-userzy korzystają z produktów Google i nie myślą o zmianach. Są tak przyzwyczajeni do tego, że Google im daje za darmo, że oburzają się gdy Google mówi, że utrzymanie czegoś przestaje im się opłacać więc za 3 miesiące wyłączą daną usługę.
Konieczność zmiany ulubionego czytnika RSSów jest uciążliwa. Powinna jednak uświadomić power-userom, że dane im za darmo produkty, mogą kiedyś przestać być darmowe. Nawet jeśli za coś płacą, firma może zmienić kierunek działania, czy najzwyczajniej – upaść. Dlatego powinno się dywersyfikować dostawców. Powinno to robić państwo i dywersyfikować dostawy energii, by duży sąsiad nie zakręcił kurka z gazem. Klient powinien dywersyfikować sklepy detaliczne w których robi zakupy, by wyjrzeć poza tradycyjnego kalafióra i zobaczyć, że gdzieś indziej czekolada jest tańsza i bardziej czekoladowa. Internauta powinien wiedzieć, że są inne produkty niż te od Google’a i że można z nich korzystać. A w skrajnym przypadku, można sobie samemu zorganizować serwer i na nim uruchomić potrzebną usługę. Ekstremalną skrajność przedstawia RMS który nie korzysta z facebooka czy innego cloud computing, tylko postawił sobie demona któremu podsyła mailem adres strony do pobrania, a demon odsyła kod HTML żądanej strony. Mailem.
Postawienie czytnika RSSów na własnym serwerze jest w zasięgu średnio ogarniętego power-usera. Mniej ogarnięty/leniwy user może zmigrować do konkurencyjnej usługi – The Old Reader w dniu newsa o zamknięciu GReadera, miał kolejkę importów na kilkadziesiąt tysięcy osób (może więcej, tym kilkudziesięciotysięcznym pierwszym byłem ja), a sam import trwał ponad tydzień.
Może trawa jest gdzieś indziej bardziej zielona?
GReader krytykowany był za przestarzały interfejs, niewygodny i poświęcający za dużo na białą przestrzeń. Pobierał dane z medium stworzonego przez idealistów, które w praktyce coraz bardziej oddalało się od tego, czym miało być.
W pierwszych dniach ludzie zaczęli uciekać w kierunku Feedly, inni w kierunku The Old Reader. Feedly co kilka dni ogłasza nowe zmiany które mają pomóc sierotom po Readerze się aklimatyzować. Ekipa Digga ogłosiła, że stworzy własny odpowiednik Readera, o zgodnym API z pierwowzorem. Ambitni ogłosili, że zrobią swoje klony Readera. Część tych projektów może kiedyś wyrośnie na innowacyjny produkt?
Spece od zarządzania i nauk pokrewnych powtarzają, że ludzie są najbardziej skuteczni i kreatywni gdy wypchnie się ich ze strefy komfortu. Google właśnie wypchnęło sto milionów ludzi ze strefy komfortu. Jeśli tylko 1% z nich umie programować, a co dziesiąty ruszy swoje zacne 4 litery, by stworzyć własny odpowiednik Readera, da nam to sto tysięcy nowych projektów! Oczywiście, że zawyżam te liczby, a odsetek wartościowych projektów będzie i tak sporo mniejszy, ale to nadal ogromne pokłady kreatywności która właśnie została wyzwolona!
Moje dane są najmojsze!
Jasne, że zamknięcie Readera to dla mnie zła wiadomość. Cieszę się jednak, że to zrobiło Google, z Googlowskim podejściem do świata. Wyobrażam sobie, że gdyby Reader był duetu Nokia&Microsoft, to Stephen Elop powiedziałby, że Reader jest tak popularny bo to beznadziejnie kiepski produkt i ludzie korzystają z totalnego chłamu, ale powinni przesiąść się na Nokia+ bo trochę mniejszy chłam. A ludzie byliby wkurzeni, że nie mogą migrować danych z Nokia Reader do Nokia+. Gdyby to Apple decydowało o zamknięciu Readera, to dowiedzielibyśmy się, że to tak na prawdę feature, że i+ to pierwszy serwis społecznościowy na świecie w którym można obserwować dane z innych witryn i fanboye by pobiegli do sklepów po nową wersję i+. Gdyby to Gates ogłosił koniec Readera, to musielibyśmy kupić nowy produkt Reader 2014 który ma jeszcze więcej bloatu niż poprzednia wersja, mniejszą powierzchnię do czytania tekstu, nie chodzi pod przeglądarkami innymi niż Internet Explorer 8. Reader 2015 byłby z kolei niekompatybilny z przeglądarkami innymi niż IE11, a także z witrynami internetowymi które nie wykupiły znaczka certyfikatu od MS.
Tymczasem Google zapowiedziało koniec Readera na ładne kilka miesięcy wcześniej, pozwala pobrać plik OPML z subskrybowanymi kanałami, pozwala też pobrać komplet naszych danych za pomocą usługi Takeout. Serio, czego chcieć więcej?
Ja rozumiem, że trzeba teraz obejrzeć jakie są alternatywy, ocenić ich przydatność, zgodność z tym jak konsumujemy dane, wybrać którąś opcję, ale takie jest życie! Nie ma wiecznych usług. Windows XP, ukochany przez szarych userów też się kiedyś skończy (nietrawię tej wersji windowsa…).
Wypchnięcie ze strefy komfortu boli, tym bardziej że nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji takiej decyzji, ale moim zdaniem Google zachowuje się porządnie i uczciwie w całej tej sprawie. Gdy kurz po całym zamieszaniu opadnie, będziemy korzystać z lepszych narzędzi niż Reader. To dobrze, że Google zamyka Readera.